Welcome to Hell. 400 metrów mordoru
Biegi ekstremalne na stałe wpisały się w krajobraz biegowy Polski. Wciąż nie mogą one konkurować jednak z tym, co fundują ludziom organizatorzy austriackiego The Red Bull Uphill. Gdy zobaczyliśmy ten bieg, zrobiło nam się słabo. To w najlepszym wypadku tylko 4 minuty wysiłku, lecz wysiłek ten potrafi odciąć prąd skuteczniej niż maraton.
SPIS TREŚCI
1. 4 minuty biegu na niedotlenieniu
2. Jak wygląda spłata długu tlenowego?
3. The Red Bull Uphill – poza ciałem
4. Krótki dystans = maksymalny wysiłek
Określ swój cel treningowy, a my pomożemy Ci go osiągnąć.
1. 4 minuty biegu na niedotlenieniu
Udział procesów beztlenowych w biegu na 400 metrów po płaskim terenie wynosi 92%. Spłata tego długu u wytrenowanych zawodników zajmuje
30–40 minut. W przypadku amatorów ta spłata jest jeszcze dłuższa i wynosi nawet 2 godziny. Czy możecie sobie wyobrazić, jak wielki dług zaciągniecie podczas 400-metrowego biegu pod górę? Wyniesie on najprawdopodobniej ok. 60%, ale oznacza to 4 minuty biegu na 60-procentowym niedotlenieniu.
Po takim wysiłku wielu zawodników omdlewa, wymiotuje i miewa długo nieustające dreszcze. Zaciągnięty dług jest tak duży, że jego spłata następuje nie po godzinie czy dwóch, ale czasem i po 6 godzinach! Najgorsze jest oczywiście pierwsze kilkadziesiąt minut. Po 6 godzinach burza hormonalna wyraźnie się uspokaja. Podwyższony spoczynkowy pobór tlenu potrafi się jednak utrzymywać nawet do 24 godzin.
2. Jak wygląda spłata długu tlenowego?
Jak wygląda spłata tzw. długu tlenowego bezpośrednio po katorżniczym wysiłku, przekonywaliśmy się już nie raz. Ostatnio po treningu 2 × 300–400–200–200 metrów pokonywanych na krótkich wypoczynkowych przerwach. Pierwsza minuta to radość z ukończenia treningu. Horror zaczął się po upływie ok. 3 minut, kiedy to poziom niedotlenienia przedłużał się o kolejne sekundy, a organizm nie potrafił poradzić sobie ze skutecznym przyswajaniem tlenu.
Każda kolejna minuta stawała się więc coraz gorsza z uwagi na przedłużający się niedobór O2. Akcja serca raz zwalniała, a raz przyspieszała, co wywoływało jeszcze szybszy oddech (w ten sposób organizm próbował przyswoić więcej tlenu). Te roszady wyraźnie jednak organizmowi nie szły. Zmęczenie bowiem zamiast słabnąć, pogłębiało się. Kolejny kryzys przyszedł w 15 minucie po zakończonym wysiłku. Wówczas zmęczenie sprawiło, że pojawił się światłowstręt.
Trener ciągle instruował mnie, żebym pozostawał w ruchu, ale było to niemożliwe. Przed omdleniem ratowała mnie wyłącznie pozycja „na kolanach”, dokładnie taka jak na zamieszczonym zdjęciu. Po 30 minutach byłem już w stanie usiąść, wciąż jednak miałem światłowstręt i nie mogłem przyjąć żadnego płynu. Przełom przyszedł po ok. 45 minutach od zakończenia wysiłku. Wtedy śmielej mogłem otwierać oczy, mogłem też zacząć normalnie rozmawiać. Kolejny kryzys pojawił się w 60 minucie po wysiłku, kiedy to zacząłem spokojnie spacerować.
Nagle oddech znowu przyspieszył, a ja ponownie zająłem wygodną dla siebie pozycję na klęczkach. Wymiotować zacząłem 1,5 h po zakończonym treningu i była to ulga jakich mało. 2 h po treningu wszedłem pod prysznic
i tam poczułem już chyba największą ulgę, kiedy to nastąpił intensywny wyrzut endorfin do krwi. Dopadła mnie senność i marzyłem wyłącznie o tym, żeby znaleźć się w łóżku.
Pomimo spokoju, jaki w końcu nadszedł, wciąż utrzymywała się u mnie podwyższona konsumpcja tlenu. Dało się to odczuć w postaci pojawiającego się przez następne godziny głodu. Było jasne, że metabolizm wyraźnie przyspieszył, a organizm potrzebował energii do zachodzących wewnątrz procesów.
3. The Red Bull Uphill – poza ciałem
Większość z biegających rekreacyjnie osób raczej nigdy nie zdecyduje się na trening, jaki zaserwowaliśmy sobie powyżej. Co innego jednak, kiedy wysiłek wiąże się ze startem na zawodach, gdzie motywacja jest większa,
a ukończenie biegu stanowi wyzwanie połączone z marzeniem o przetrwaniu najgorszego.
Skrytym marzeniom biegaczy wyszli na pomoc organizatorzy wydarzenia The Red Bull Uphill i nie pomylili się. Zainteresowanie biegiem okazało się bowiem ogromne. Na starcie 400 metrowego „mordoru” stanęło pół tysiąca żądnych wrażeń zawodników. Biegacze mieli za zadanie pokonać jak najszybciej 400-metrowy odcinek biegnący na szczyt mamuciej skoczni
w Bad Mittendorf. Kąt nachylenia terenu wynosi tam od 35 do 45 stopni
i zmusza momentami już nie do biegu, a „czworakowania”.
Zwycięzca ukończył wyścig w czasie 3 minut i 43 sekund, co okazało się nowym rekordem trasy. Co ciekawe, zwycięzca Brandon Crichton wcale nie wyglądał na takiego, który dał z siebie wszystko. Widać było, że za jego zwycięstwem stały setki godzin treningów. Co innego jednak zademonstrowali inni, dla których bieg pod skocznię był pierwszym tego typu doświadczeniem w życiu.
Wśród kobiet triumfowała Zoe Dawson, która zanotowała czas 5:08. Musiała walczyć jednak do końca, bowiem jej zysk nad dwoma innymi rywalkami wyniósł na mecie zaledwie 5 sekund. Zobaczcie krótki materiał filmowy
z ostatniego The Red Bull Uphill i wyobraźcie sobie siebie na miejscu uczestników. My z doświadczenia wiemy, że wcale fajnie nie mieli. Zobaczcie sami.
4. Krótki dystans = maksymalny wysiłek
W biegu na 100 metrów udział procesów beztlenowych sięga ponad 95%. Nie oznacza to jednak, że bardziej się zmęczymy. Im dystans dłuższy, jego charakter staje się bardziej mieszany. Udział procesów beztlenowych maleje, wydłuża się jednak czas spłaty zaciągniętego długu tlenowego. Przed prawdziwym wyzwaniem stają zawodnicy opisywanego powyżej biegu. Muszą oni pokonać bowiem najdłuższy dystans sprinterski pod górę
i w maksymalnie krótkim czasie.
O ile na dystansach dłuższych można pokusić się o umiejętne rozłożenie sił, to w takim wyścigu jak Red Bull Uphill ciężko coś takiego zakładać. Trzeba po prostu ruszyć i utrzymać się na nogach przez ok. 4–6 minut. Zazwyczaj energetycznie odcina nas w takim biegu już po 50 metrach, dalej decyduje już wyłącznie siła nóg... I woli. Czy da się obrać jakąś taktykę? Warto na pewno zaopatrzyć się w buty z kolcami i lekkie, niekrępujące ruchów ubranie. Należy ruszyć mocniej, a po 30–40 metrach już wyłącznie ustabilizować tempo biegu, do jakiego zmusza nas podbieg.
Kiedy tylko poczujemy się stabilniej, róbmy zawsze kilka mocniejszych kroków. Po 300 metrach walczmy już tylko ze swoim własnym umysłem, mówiącym nam: „Przestań”. Jeśli wygramy z samym sobą, to ukończymy ten bieg. Samopoczucie na mecie nie będzie może najlepsze, ale radość
z ukończenia na pewno sprawi, że swój wyścig będziemy jeszcze bardzo długo wspominać.