Determinacja, która pokonała wózek inwalidzki
Chociaż życie dla nikogo nie jest łaskawe, to niektórym rzuca pod nogi dwa razy większe kłody. Przykładem takiej osoby jest Piotr Mardyla – 26 marca 2008 roku przeżył w pracy okropny wypadek, który miał zniszczyć całe jego życie.
W warsztacie samochodowym, w którym pracował, Piotr miał na co dzień bliski kontakt z samochodami, maszynami względnie bezpiecznymi, jednak
w niewłaściwych okolicznościach mogącymi bezproblemowo zmiażdżyć człowieka. Piotr przekonał się o tym, kiedy pewnego dnia klient wjeżdżający do garażu stracił panowanie nad autem i dwukrotnie wjechał w Piotra, miażdżąc jego nogi.
Chociaż Piotr otrzymał w szpitalu wymaganą pomoc, to przywrócenie jego nóg do pełni sprawności było ponad siły lekarzy. Utracone zostało zbyt dużo tkanki odpowiadającej za mobilność kończyn. Wyrok lekarzy był porażający – wózek. „Usłyszałem, że będę mógł wykonywać jedynie pracę umysłową. Musiałem nauczyć się chodzić na nowo.”
To jednak nie był koniec drogi dla Piotra. Dzięki determinacji i uporowi odzyskał sprawność w nogach, przekreślając wszelkie zapewnienia niedowiarków. Obecnie chodzi, biega, a nawet robi ciężkie przysiady na siłowni.
Jak wyglądało twoje życie przed wypadkiem?
Na kilka lat przed wypadkiem moi przyjaciele wciągnęli mnie do świata sportu. Zacząłem trenować na siłowni, widziałem, jak moje ciało się zmienia
i dawało mi to satysfakcję. Stało się to moim hobby, sam zacząłem nawet zapraszać kolegów na treningi.
Trenowałem sumiennie i nie robiłem sobie żadnych wymówek. W mojej głowie zrodziło się nawet marzenie startu w zawodach sylwetkowych. Nie liczyłem na wielkie sukcesy, ale chciałem się sprawdzić, udowodnić coś samemu sobie.
W tym czasie żyłem z rodziną w Anglii, gdzie planowaliśmy wspólną przyszłość.
Czy bałeś się, gdy zostałeś potrącony?
Zostałem uderzony dwukrotnie. Pamiętam, że po pierwszym uderzeniu wdarła się do mojej głowy myśl, że kierowca chce mnie zabić.
Wszyscy od razu rzucili mi się na pomoc, wezwana też została karetka. Krzyczałem wtedy strasznie, usłyszeli mnie wszyscy w okolicy. Przede wszystkim bałem się o swoją rodzinę, to były pierwsze myśli w mojej głowie. Byłem jedynym żywicielem rodziny, a konsekwencje tego wypadku mogły się okazać okropne.
Straciłem dużo krwi i w szpitalu musieli mi zrobić transfuzję. Mój stan był stabilny, ale zbyt dużo tkanek zostało zmiażdżonych w nogach, a kości były połamane. Lekarze nie mogli mi pomóc i stwierdzili, że czeka mnie wózek oraz obowiązkowa rehabilitacja. Mogłem pracować jedynie umysłowo.
Jak wyglądało życie na wózku?
Był to okres wyjątkowo trudny, szczególnie dla psychiki. Nie wychodziłem
z domu.
Zrobiłem to tylko raz, kiedy odwiedziła mnie mama. Pamiętam, jak skorzystaliśmy z autobusu, co wymagało, aby ten na dłużej się zatrzymał. Kierowca musiał wysiąść i mi pomóc, to spowodowało ucięcie rozmów wszystkich pasażerów i skupiło ich wzrok na mnie.
Podróżowanie po mieście było trudne. Niektóre miejsca były specjalnie przystosowane dla wózków, ale w innych musiałem liczyć na pomoc żony
i matki, które były jednak przytłoczone moim ciężarem i musiały prosić
o pomoc innych ludzi. Obcy mężczyźni wnosili mnie po schodach jak mebel. Byłem bezradny w zaistniałej sytuacji. Spędzając wtedy czas na mieście
z rodziną, nie czułem prawdziwego szczęścia, w głębi siebie wiedząc, jak ciężko jest moim bliskim.
Czułem się ciężarem, szczególnie dla żony, która musiała wtedy przejąć obowiązki domowe i dodatkowo pomagać mi w podstawowych rzeczach takich jak kąpiel i przebieranie.
Co było dla ciebie punktem zwrotnym?
Trenowałem przed wypadkiem i nie chciałem przestać z powodu wózka. Bałem się jednak trenować na siłowni, gdzie przykuwałbym wzrok innych ludzi, dlatego zmontowałem sobie siłownię w domu. Trenowałem wszystkie górne partie ciała.
Dzięki czasowi spędzonemu na siłowni znałem też podstawy motoryki mięśni nóg, postanowiłem więc wziąć sprawy w swoje ręce. Wykonywałem podstawowe ćwiczenia, bez żadnego obciążenia, bez fajerwerków. Drobne ruchy i rozciągnięcia. Chodziłem też na rehabilitację, gdzie dużo się uczyłem.
Chociaż lekarze nie dawali mi dużych szans na powrót do zdrowia, to ja nie pozwoliłem, żeby była to moja wymówka. Systematycznie ćwiczyłem
i obserwowałem, jak wraca mi władza w nogach.
Po sześciu miesiącach od wypadku stałem o własnych siłach. Lekarze przyznali, że przyczyniły się do tego moje własne starania. Powiedzieli też, że gdybym nie ćwiczył przed wypadkiem, mogło być o wiele gorzej.
Jak teraz wygląda twoje życie? Czy marzenie o zawodach zapłonęło nowym ogniem?
Nie przerwałem treningów i zdrowego trybu życia. Nogi ćwiczę na siłowni normalnie z ciężarami, jednak muszę to robić mądrze, ponieważ nie mogę nadmiernie obciążać tych mięśni. Czasami przypomina mi o tym lekki ból, czasami robią to koledzy, kiedy widzą, że zakładam o jeden talerz za dużo przy przysiadach.
Marzenie o starcie w zawodach powróciło. Planuję jakiś start na początku nowego roku, jednak wszystko to nadal robię rekreacyjnie. W szczególności teraz, kiedy widzę, że największą zaletą aktywności fizycznej jest zdrowie.
Jaka mądrość płynie z twojej historii?
Żeby zawsze cieszyć się życiem, niezależnie od tego jak ono wygląda, ponieważ tragedia może uderzyć w najmniej oczekiwanym momencie.
Osobom, które przechodzą przez trudne doświadczenia i tracą wiarę, chcę powiedzieć, żeby nie słuchały niedowiarków. Zawsze znajdą się ludzie, którzy, chcąc nie chcąc, wysysają z człowieka motywację. Nie można się im poddawać! Zawsze należy walczyć o swoje życie, ponieważ jest to najważniejsze, co mamy.